Kiedy archeolodzy z Uniwersytetu Hudsona otrzymali dane satelitarne, nie od razu zrozumieli, co widzą. Pod masywem górskim, na głębokości około dwudziestu metrów, sprzęt wykrył jamę – niemal idealnie kulistą, bez śladów zawalenia. Zespół badawczy pod kierownictwem dr Laury Mason udał się na miejsce, aby zweryfikować dane. Teren był trudno dostępny – dzikie zbocza, prastare rumowisko skalne – i miejscowi go unikali. Nazywali go „Gardzielem Góry” i mówili, że słyszeli „wzdychającą ziemię”.
Na początku wszystko przebiegało normalnie. Za pomocą georadaru zespół potwierdził istnienie jamy. Kiedy zaczęli kopać, odkryli kamienne mury pod warstwami gliny i kamienia – idealnie ułożone płyty. Nie mogły one znajdować się w naturalnej skale. Ktoś ręcznie zamurował wejście.
„Spójrz na spoiny” – powiedziała Laura, przesuwając palcem po krawędzi. „Kamienie pasują idealnie”. Bez zaprawy, ale bez milimetrowej szczeliny.
„Ile mają lat?” zapytał technik.
„Wstępne szacunki… około dwunastu tysięcy”.
Ta liczba wywołała ciszę. W tamtych czasach nie było narzędzi do tworzenia takich murów.
Po trzech dniach starannej pracy jaskinia została otwarta.
Pierwsza noc
Kiedy weszli, powietrze było ciężkie i zimne.
Nie pachniało zgnilizną ani kamieniem – raczej czymś metalicznym.
Jaskinia nie była zwykłą jamą – opadała w dół, tworząc wąski korytarz, idealnie gładki. Ściany wydawały się stopione. Latarnie nie odbijały się od powierzchni – kamień pochłaniał światło.
„Mam wrażenie, że nie jesteśmy tu pierwsi” – wyszeptał asystent Mark.
Znaleźli w ścianach zagłębienia – niczym nisze, ale puste. W niektórych miejscach wykrywacze metalu rejestrowały krótkie impulsy, jakby coś było ukryte za ścianami. Żadnych kości, żadnych szczątków zwierząt. Tylko rzadkie, równe bruzdy na podłodze, jakby ktoś przeciągnął po niej coś ciężkiego.
Kiedy zespół zainstalował czujniki ciśnienia i temperatury, wszystko było stabilne. Tylko stary analogowy barometr lekko migotał – igła wychylała się co dziesięć sekund, jakby powietrze w dole… się poruszało.
Drugi dzień
U podnóża góry technik David monitorował odczyty. Jako pierwszy zauważył tę nietypową sytuację.
„Ciśnienie w jaskini waha się cyklicznie” – powiedział. „Nawet skokowo, co osiem sekund”.
„Błąd?” – zapytała Laura.
„Być może. Ale wykres… wygląda jak oddech”.
Nie uwierzyła. Wrócili do środka w ciągu dnia. Sprzęt działał idealnie. Czujniki dźwięku wykryły hałas o niskiej częstotliwości – zbyt rytmiczny, by mógł to być wiatr.
Odczyty nasiliły się w nocy. Ciśnienie w jaskini zaczęło wahać się z częstotliwością ludzkiego oddechu. Temperatura wzrosła o dwa stopnie, a mikrofony wychwyciły odległy szum, przypominający puls.
„To podziemne drgania” – powiedział geofizyk z przekonaniem. „Może woda gruntowa się porusza”.
Ale Laura wiedziała: w promieniu pięciu kilometrów nie było ani jednej żyły wodnej.
Dzień trzeci
Dwóch badaczy, Mark i Helen, zeszło do jaskini, aby sprawdzić swój sprzęt.
Byli w kontakcie przez pierwsze dwadzieścia minut.
„Wszystko jest spokojne” – powiedział Mark do radia. „Czujniki działają… czekaj, coś słyszę…”
Potem zapadła cisza.
Minutę później radio zasyczało, a na częstotliwości pojawił się dźwięk – ciężki, równomierny oddech, jakby ktoś ogromny powoli wciągał powietrze.
Kiedy grupa zeszła na dół, aby ich szukać, sprzęt był rozładowany. Kamery były zepsute.
Ale urządzenie rejestrujące zachowało trzyminutowy plik. Brzmi on:
Odległy metaliczny dźwięk.
Głuchy, rytmiczny dźwięk, jak puls lub bicie ziemi.
A na samym końcu szept Marka:
„Nie jest pusta. Ona… oddycha”.
Po
Dzień później wejście do jaskini się zawaliło.
Inżynierowie postanowili jej nie oczyszczać.
Kiedy dane zostały przesłane do laboratorium, spektrogram dźwiękowy ujawnił niezrozumiałą anomalię – „oddech” nie pasował do żadnej znanej częstotliwości, ale rytm był idealny.
Dziś teren wokół jaskini jest odgrodzony. W raportach z odkrycia są luki, a większość członków ekspedycji odmówiła komentarza. Tylko Laura powiedziała w jednym z wywiadów:
„Czasami mam wrażenie, że to nie my odkryliśmy jaskinię.
Po prostu obudziliśmy to, co spało pod nami”.

